Warszawa, 2 grudnia 2010 (rachunek 2 osoby - 160 zł).
No cóż... Przycisnęło nas.... Po zakupach w Złotych Parapetach mieliśmy ochotę na prostego hamburgera. Postanowiliśmy jechać, pierwszy raz, do Jeffs;'a. Zakupy do bagażnika, my do środka, wyjeżdżamy z garażu, spoglądamy na prawo, shit! przecież tu jest Hard Rock Cafe! Ech, za późno, jedziemy dalej do Jeffs'a. Dojechaliśmy, parkujemy. Odśnieżona tylko część główna parkingu więc mordowałem się na tej bocznej. Udało się. Wchodzimy.
Zajmują się nami nad wyraz dobrze. Szatnia, stolik, menu, naprawdę fajnie. Co prawda w lewym uchu huczy live rock band, co innego jakby to był jazz, ale na szczęście prowadzą nas do stolika odległego od sceny. Tak, od sceny odległego, ale w pobliżu ok. 20 niewyżytych samców, którzy podrywają skąpo, bardzo skąpo, ubrane kelnerki. Mamy dosyć :( Na szczęście udaje nam się zmienić stolik. Tak, tu możemy zajadać się nieskrępowanie hamburgerami!! :)
Co jednak proponuje Pani? OSTRYGI??? ŚWIEŻE OSTRYGI? Uwielbiamy je, ale w tym miejscu podchodzimy do nich z "pewną dozą nieufności". Łakomstwo zwyciężyło, i co? Delicious!!!!: